Dlaczego kultura dawna? To pytanie, z którym często się
spotykam, zdaje się rzeczywiście bardziej zasadne niż pytanie analogiczne,
zadane specjalistom od kultury współczesnej. Jest bowiem naturalne, że chcemy
lepiej poznawać to, co bezpośrednio nas dotyczy i nas otacza. W związku z tym specjaliści
od kultury współczesnej częściej, jak sądzę, oddają się studiom nad jakąś
osobiście ulubioną częścią tej kultury, np. ulubionym poetą – czymś, co było
dla nich formacyjne, życiowo ważne. Nic dziwnego, że chcą temat zgłębić.
Ale dlaczego kultura dawna? Dla mnie – bo jest egzotyczna.
Tak jak egzotyczna jest kultura Dalekiego Wschodu albo Indii. Odległość w
czasie daje ten sam efekt egzotyki, co odległość w przestrzeni, a egzotyka
często wywołuje zainteresowanie. Ale nie tylko to. Dawna kultura to taki temat azyl.
Cieszę się, że pisząc o niej, nie muszę zajmować stanowiska w aktualnych
sporach historycznych, obyczajowych, politycznych, a przynajmniej muszę to
robić w dużo mniejszym stopniu niż ktoś badający, powiedzmy, konflikty
narodowościowe na Ukrainie w latach 1990–2010. Bardzo cenię sobie komfort
stwierdzenia: „nie mam zdania”.
Ale, dla chcącego nic trudnego. Liczne publikacje z okresu po
1945 dotyczące dawnej kultury Dolnego Śląska pokazują, że interpretowanie
faktów według klucza ideologicznego jest możliwe bez względu na to, czy te
fakty zaistniały, dajmy na to, w latach 40. XX wieku, czy też pięć albo
dziesięć wieków wcześniej. A oto mała ilustracja:
„Po drugiej wojnie
zajęcie się Gallem nie osłabło bynajmniej, przeciwnie, wzrosło jeszcze w
związku z odzyskaniem przez Polskę Ziem Zachodnich, Śląska i Pomorza, na
których rozgrywa się znaczna część akcji jego kroniki – a następnie z racji obchodów
tysiąclecia, które nie mogły nie uwypuklić znaczenia najstarszego zabytku
naszego dziejopisarstwa. Bezpośrednio po zakończeniu wojny, w r. 1945
podkreślono słusznie w publicystyce, że «Gall
Anonim jest nam znowu bliski»
(Stanisław Helsztyński), a bibliografia ostatnich lat dwudziestu wykazuje
uderzająco znaczną ilość pozycji poświęconych mu w prasie popularnonaukowej i
ogólnokulturalnej.” (wstęp do Kroniki
polskiej Galla Anonima, wyd. 7, Wrocław 1999, BN I nr 59)
Cytat ten, bezmyślnie, jak widać, powielany w kolejnych
wydaniach Kroniki..., doskonale ilustruje
niegdyś powszechne, teraz na szczęście słabnące zjawisko, które polegało na
nerwowym poszukiwaniu argumentów mających uzasadniać przynależność wyżej
wymienionych ziem do PRL. Każde słowo w formule tu użytej, a powtarzanej do
znudzenia, i to powtarzanej niestety jeszcze i dzisiaj, tj. „ziemie odzyskane
przez Polskę” jest z gruntu fałszywe. Napiszę tu rzeczy oczywiste, ale ciągle
warte według mnie przypominania. Ani bowiem ziemie te nie zostały „odzyskane”, a
raczej w sposób historycznie całkowicie nieuzasadniony zajęte, co wiązało się,
jak wiemy, z bestialskim potraktowaniem mieszkających tam Niemców i wyrzuceniem
ludności cywilnej z jej własnych domów. Ani też nie zostały one odzyskane
„przez Polskę”, gdyż żadne władze polskie nie podjęły działań czy też decyzji
zmierzających do zajęcia tych ziem. Decyzja ta była klasycznym przykładem
stalinowskiej polityki, polegającej na masowych i często brutalnych wysiedleniach.
Przesunięcie granic i przede wszystkim wysiedlenie ludzi nastąpiło w sposób
całkowicie sztuczny, nieznany polityce wcześniejszej niż dwudziestowieczna.
Legitymizację tego działania przez odwołanie do rządów średniowiecznych książąt
piastowskich na Dolnym Śląsku można uznać co najwyżej za groteskową. Ale
również bestialstwo okupacji niemieckiej wcale według mnie takich czynów nie
usprawiedliwia. Wręcz przeciwnie, powinno skłaniać do tym bardziej
humanitarnego potraktowania wroga.
Ale nawet gdyby ta propagandowa opowieść była prawdziwa...
jaki to wszystko miałoby związek z Gallem? Oczywiście, żaden. Gdyby wybory czytelnicze
zależały od podobnych czynników politycznych, to musielibyśmy zaprzestać
lektury choćby Szekspira i Dantego, jako autorów nieinteresujących, bo niebędących
Polakami i o Polsce niepiszących. Ostałby się co najwyżej Hamlet, dzięki temu, że wspomina się tam o powrocie Fortynbrasa z
polskiej wojny.
Wyżej opisane skrzywienie występuje także w badaniach nad
historią książki na Dolnym Śląsku, tematem obecnie mnie zajmującym. Polonika – to
słowo odmieniane przez wszystkie przypadki ponadprzeciętnie często powraca w katalogach,
publikacjach i pracach magisterskich poświęconych tej tematyce. A dlaczego?
Dlaczego książki polskie lub z Polską związane są ciekawsze od niemieckich? Nie
potrafię podać żadnego powodu. Oczywiście poloników nie wymyślono po drugiej
wojnie światowej. Był to konstrukt pozwalający Estreicherowi zakreślić jakoś i
tak ogromne pole jego poszukiwań – trudno przecież zbadać cały świat. Tego
narzędzia używano jednak następnie, by wyolbrzymić znaczenie polskiej kultury
na przykład na Dolnym Śląsku, co równocześnie powodowało zaniedbanie
niemieckiej kultury głównego nurtu jako, z niezrozumiałych dla mnie względów,
mniej interesującej.
„Czytelnik polski przyzwyczajony, że po polsku pisze
się prawie wyłącznie o Polakach i tematach polskich, może wziąć mi za złe
zarówno wybór osób, jak tematu, który mnie zafrapował. W moim jednak
przekonaniu, inni ludzie, nie tylko Polacy, są też ludźmi. Tematem zaś książki
była próba opisu pewnego, ludzkiego splotu losów”. Tak pisał Józef
Mackiewicz w posłowiu do Sprawy pułkownika
Miasojedowa, książki, której bohaterami są głównie Rosjanie. I ja myślę
podobnie.
Znacząca kolejność języków w menu jednej z wrocławskich kawiarni (2014) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz