Uczeń – mistrz – to relacja najbardziej naturalna na naszych
wydziałach humanistycznych. Przyzwyczajeni jesteśmy do niej i nabraliśmy w niej
wprawy. Natomiast realizacja projektu grantowego to czasem pierwsza szansa na
rzeczywistą współpracę w relacji innej – współrzędnej.
W moim projekcie są obie te relacje – ta dobrze znana, między
wykonawcami a opiekunem naukowym, panem profesorem Januszem Stanisławem
Gruchałą, i ta zupełnie nowa – z Iwoną Grabską-Gradzińską, która pomaga mi
tworzyć bazę danych potrzebną do gromadzenia informacji o oleśnickich drukach i
której cierpliwość do mojej niekompetencji w dziedzinie zwanej „digital
humanities” nie zna granic, tak jak granic nie zna owa niekompetencja. Obie z
Iwoną piszemy doktorat w Katedrze Edytorstwa i Nauk Pomocniczych na Wydziale
Polonistyki UJ. To doświadczenie pracy z koleżanką po fachu w zaledwie
dwuosobowym przecież zespole jest szczególne i wyjątkowo cenne. Uczy ono, poza
całą warstwą stricte merytoryczną, samego rozmawiania o sprawach zawodowych –
trzeba zakomunikować jasno, czego się chce, zaplanować działania, które są
korzystne, wykonalne i logiczne z punktu widzenia obu stron. Tak oczywiste
rzeczy to jednak w sumie nowość dla kogoś, kto miesiącami organizuje swoją
pracę całkowicie indywidualnie i ustala wszelkie zasady jej dotyczące sam ze
sobą, w pojedynkę. Wyjście poza ten schemat uważam za bardzo wskazane i
pożyteczne. Jeśli zastanowić się przez chwilę nad znaczeniem słowa
„humanistyka”, to należy uznać za paradoks, że reprezentanci nauk ścisłych
wyprzedzają humanistów w podejmowaniu pracy zespołowej, czyli pracy z drugim
człowiekiem.
Ale w ogóle humanistyka, zresztą zapewne nie inaczej niż każda
inna działalność, nie mogłaby funkcjonować sprawnie bez także szerzej
rozumianej, bezinteresownej życzliwości innych ludzi (zwanej przez pewnego
mojego przyjaciela „samopomocą chłopską”). Często pewnie pomijany przy lekturze
prac naukowych akapit zatytułowany „podziękowania” nie jest czystą kurtuazją.
Wie o tym każdy, kto próbował cokolwiek w nauce zrobić. Po prostu nie da się
samemu. Już w ciągu dwóch pierwszych tygodni realizacji grantu przekonałam się
o tym dobitnie. Rozmawiałam w tym czasie z panem doktorem Jackiem Partyką,
panią doktor Klaudią Sochą, Kasią Płaszczyńską-Herman i Tomkiem Nastulczykiem o
katalogowaniu starych druków, tworzeniu bazy danych i kwerendach bibliotecznych.
Bez tych rozmów nie mogłabym właściwie zacząć projektu, albo w najlepszym razie
początek ten okazałby się falstartem. A samo przygotowywanie wniosku? Tu dług
wdzięczności jest ogromny: pan profesor Janusz Gruchała doradzał mi, jak
zaplanować badania i kosztorys. Pan profesor Andrzej Borowski wsparł dobrym
słowem sam pomysł i wyraził wiarę w jego powodzenie, kiedy powiedziałam o nim
po raz pierwszy na seminarium doktoranckim. Mój tata poprawił angielski, moja
siostra była doradcą od spraw formalnych. Cennych wskazówek merytorycznych i
wsparcia udzielili moi przyjaciele i koledzy – Stijn van Rossem, Kasia Płaszczyńska-Herman,
Andrzej Probulski (wybaczcie, drodzy, jeśli kogoś tu nie wymieniłam). Wreszcie
pani Katarzyna Pilipowicz z Sekcji ds. Projektów Krajowych w Collegium Novum z
jakże rzadkim w podobnym miejscach uśmiechem, ciepłem i wyrozumiałością godnymi
lepszej sprawy udzielała kompetentnej informacji i pilnowała dopełnienia
wszelkich formalności.
Rację miał więc Erazm z Rotterdamu, gdy pisał:
Adeo
nihil est in rebus humanis, quod ipsum sibi sufficiat. In ipsis statim vitae
primordiis perisset hominum genus, nisi conditum propagasset coniugalis
concordia; nec enim nasceretur homo et mox natus interiret atque in ipso vitae
limine vitam amitteret, nisi obstetricum amica manus, nisi nutricum amica
pietas succurreret infantulo. Atque in hunc vsum vehementissimos illos pietatis
igniculos inseuit, vt parentes etiam illud ament, quod nondum viderunt. Adiecit
mutuam liberorum erga parentes pietatem, vt illorum imbecillitas horum
praesidiis vicissim subleuaretur, fieretque illa cunctis quidem ex aequo
plausibilis, sed Graecis aptissime dicta ἀντιπελάργωσις. Accedunt huc cognationum
et affinitatum vincula, accedit in nonnullis ingeniorum, studiorum formaeque
similitudo, certissima beneuolentiae conciliatrix, in multis arcanus quidam
animorum sensus ac mirus ad mutuum amorem stimulus, quem veteres admirati
numini ascribebant (Erasmus Roterodamus, Querela
pacis, ed. O. Herding, w: Opera
omnia, Ord. 4, T. 2, Amsterdam 1977, s. 64.).
Nie istnieje więc nic wśród ludzkich spraw, co byłoby
samowystarczalne. Zaraz u samego zarania życia przepadłby ród ludzki, gdyby,
raz ustanowionego, nie podtrzymywała go przyjaźń małżonków; ani też nie
urodziłby się człowiek, zaś zaraz po narodzeniu – nie zginął i u samego
początku życia – życia nie stracił, gdyby przyjazna dłoń położnych, gdyby
życzliwa troska niań nie przyszła z pomocą niemowlęciu. W tym celu też Natura
zasiała w człowieku te najgorętsze ognie miłości, aby rodzice kochali także to,
czego nigdy nie widzieli. Dodatkowo zadbała o wzajemną miłość dzieci względem
rodziców, aby słabość tych drugich znajdowała wzajemne wsparcie ze strony tych pierwszych
i by stała się ona dla wszystkich w równej mierze godna uznania, ta, która
najlepiej została nazwana po grecku ἀντιπελάργωσις.
Do tego dochodzą więzy pokrewieństwa i powinowactwa, dochodzi występująca u
wielu osób zbieżność umysłów, zainteresowań i charakteru, najpewniejsza
sprawczyni życzliwości, dochodzi wreszcie w wielu przypadkach tajemniczy
zaprawdę związek dusz i niezwykły pęd do wzajemnej miłości, którą dawni mędrcy
z czcią przypisywali bóstwu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz