Wcześniej pisałam już na tym blogu o związkach aktualnej polityki ze studiami akademickimi w dziedzinie kultury dawnej. Uderza mnie, jak
często te dwie, zdawałoby się odległe, sfery się mieszają. Choćby ostatnie
spotkanie the Renaissance Society of America dostarczyło w tym względzie kilku przykładów.
Jednym z nich była wystawa zatytułowana „Das verschwundene
Museum” (Zaginione muzeum), która towarzyszyła oficjalnemu otwarciu konferencji
w Bode Museum. Pokazano tu niemieckie straty wojenne, przedstawiając równocześnie
problemy konserwacji i restytucji dzieł sztuki. Taki dobór tematu można
naturalnie postrzegać jako przejaw współczesnej niemieckiej polityki
historycznej, a przynajmniej jednego jej nurtu, który polega na ukazywaniu
narodu niemieckiego jako ofiar wojny bez podkreślania roli Niemców w wywołaniu
tej ostatniej. W tym kontekście część moich polskich kolegów odniosła się
krytycznie do koncepcji wystawy. Choć zgadzam się, że poruszono
tu temat politycznie znaczący, to jednak nie identyfikuję się w najmniejszym stopniu z opiniami,
które usłyszałam w czasie otwarcia, a które dają się streścić następująco: „Nie
żal mi Niemców. Nie żałuję, że stracili dzieła sztuki, a nawet nie współczuję
ich ofiarom cywilnym, ponieważ oni zrobili to samo nam”. Nie zgadzam się.
Jestem przeciwna niszczeniu wszelkich dzieł sztuki, gdziekolwiek, ponieważ
należą one do wspólnego dziedzictwa ludzkości. Jestem także przeciwna celowemu
zabijaniu ludności cywilnej, jakiejkolwiek narodowości. Tymi opiniami
podzieliłam się otwarcie z moimi kolegami, dziwiąc się jedynie, jak szybko
przeszliśmy od omawiania prowadzonych przez nas badań nad kulturą dawną do tej
ożywionej dyskusji światopoglądowej.
Plakat wystawy „Das verschwundene Museum” |
O polityce w kontekście studiów nad renesansem mówiono znów
ostatniego dnia zjazdu. Profesor Lisa Jardine odczytała oświadczenie młodych
naukowców należących do RSA. Wyrazili oni zaniepokojenie, że w ostatnich latach
tylko dwukrotnie zaproszono kobiety do głoszenia wykładów w czasie
konferencji. Choć dysproporcja była
wyraźna, to jednak można wskazać, według mnie, na różne przyczyny tego stanu
rzeczy. Dla przykładu, kilka generacji temu więcej mężczyzn niż kobiet wybierało
karierę akademicką. W każdym razie nie dołączyłam do entuzjastycznych oklasków,
którymi przyjęto słowa profesor Jardine. Żałuję nawet, że nie zabrałam głosu w
obronie RSA, jako kobieta, początkująca naukowczyni, wreszcie – osoba z Europy
Środkowej, która jednak nigdy nie czuła się przez tę organizację
dyskryminowana. Powiedziałabym wtedy także, że chciałabym, by oceniano mnie na
podstawie osiągnięć akademickich, nie zaś ze względu na inne cechy, np. płeć.
Te dwa właśnie opisane wydarzenia miałyby niewiele
ze sobą wspólnego, gdyby nie to, że oba stanowią interesujące przykłady upolitycznienia
obszarów, w których zwykle próbujemy raczej szukać schronienia przed polityką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz