środa, 4 czerwca 2014

Ideologia, Gall Anonim i tzw. „Ziemie Odzyskane” (English version above)

Dlaczego kultura dawna? To pytanie, z którym często się spotykam, zdaje się rzeczywiście bardziej zasadne niż pytanie analogiczne, zadane specjalistom od kultury współczesnej. Jest bowiem naturalne, że chcemy lepiej poznawać to, co bezpośrednio nas dotyczy i nas otacza. W związku z tym specjaliści od kultury współczesnej częściej, jak sądzę, oddają się studiom nad jakąś osobiście ulubioną częścią tej kultury, np. ulubionym poetą – czymś, co było dla nich formacyjne, życiowo ważne. Nic dziwnego, że chcą temat zgłębić.

Ale dlaczego kultura dawna? Dla mnie – bo jest egzotyczna. Tak jak egzotyczna jest kultura Dalekiego Wschodu albo Indii. Odległość w czasie daje ten sam efekt egzotyki, co odległość w przestrzeni, a egzotyka często wywołuje zainteresowanie. Ale nie tylko to. Dawna kultura to taki temat azyl. Cieszę się, że pisząc o niej, nie muszę zajmować stanowiska w aktualnych sporach historycznych, obyczajowych, politycznych, a przynajmniej muszę to robić w dużo mniejszym stopniu niż ktoś badający, powiedzmy, konflikty narodowościowe na Ukrainie w latach 1990–2010. Bardzo cenię sobie komfort stwierdzenia: „nie mam zdania”.

Ale, dla chcącego nic trudnego. Liczne publikacje z okresu po 1945 dotyczące dawnej kultury Dolnego Śląska pokazują, że interpretowanie faktów według klucza ideologicznego jest możliwe bez względu na to, czy te fakty zaistniały, dajmy na to, w latach 40. XX wieku, czy też pięć albo dziesięć wieków wcześniej. A oto mała ilustracja:

 „Po drugiej wojnie zajęcie się Gallem nie osłabło bynajmniej, przeciwnie, wzrosło jeszcze w związku z odzyskaniem przez Polskę Ziem Zachodnich, Śląska i Pomorza, na których rozgrywa się znaczna część akcji jego kroniki – a następnie z racji obchodów tysiąclecia, które nie mogły nie uwypuklić znaczenia najstarszego zabytku naszego dziejopisarstwa. Bezpośrednio po zakończeniu wojny, w r. 1945 podkreślono słusznie w publicystyce, że «Gall Anonim jest nam znowu bliski» (Stanisław Helsztyński), a bibliografia ostatnich lat dwudziestu wykazuje uderzająco znaczną ilość pozycji poświęconych mu w prasie popularnonaukowej i ogólnokulturalnej.” (wstęp do Kroniki polskiej Galla Anonima, wyd. 7, Wrocław 1999, BN I nr 59)

Cytat ten, bezmyślnie, jak widać, powielany w kolejnych wydaniach Kroniki..., doskonale ilustruje niegdyś powszechne, teraz na szczęście słabnące zjawisko, które polegało na nerwowym poszukiwaniu argumentów mających uzasadniać przynależność wyżej wymienionych ziem do PRL. Każde słowo w formule tu użytej, a powtarzanej do znudzenia, i to powtarzanej niestety jeszcze i dzisiaj, tj. „ziemie odzyskane przez Polskę” jest z gruntu fałszywe. Napiszę tu rzeczy oczywiste, ale ciągle warte według mnie przypominania. Ani bowiem ziemie te nie zostały „odzyskane”, a raczej w sposób historycznie całkowicie nieuzasadniony zajęte, co wiązało się, jak wiemy, z bestialskim potraktowaniem mieszkających tam Niemców i wyrzuceniem ludności cywilnej z jej własnych domów. Ani też nie zostały one odzyskane „przez Polskę”, gdyż żadne władze polskie nie podjęły działań czy też decyzji zmierzających do zajęcia tych ziem. Decyzja ta była klasycznym przykładem stalinowskiej polityki, polegającej na masowych i często brutalnych wysiedleniach. Przesunięcie granic i przede wszystkim wysiedlenie ludzi nastąpiło w sposób całkowicie sztuczny, nieznany polityce wcześniejszej niż dwudziestowieczna. Legitymizację tego działania przez odwołanie do rządów średniowiecznych książąt piastowskich na Dolnym Śląsku można uznać co najwyżej za groteskową. Ale również bestialstwo okupacji niemieckiej wcale według mnie takich czynów nie usprawiedliwia. Wręcz przeciwnie, powinno skłaniać do tym bardziej humanitarnego potraktowania wroga.

Ale nawet gdyby ta propagandowa opowieść była prawdziwa... jaki to wszystko miałoby związek z Gallem? Oczywiście, żaden. Gdyby wybory czytelnicze zależały od podobnych czynników politycznych, to musielibyśmy zaprzestać lektury choćby Szekspira i Dantego, jako autorów nieinteresujących, bo niebędących Polakami i o Polsce niepiszących. Ostałby się co najwyżej Hamlet, dzięki temu, że wspomina się tam o powrocie Fortynbrasa z polskiej wojny.

Wyżej opisane skrzywienie występuje także w badaniach nad historią książki na Dolnym Śląsku, tematem obecnie mnie zajmującym. Polonika – to słowo odmieniane przez wszystkie przypadki ponadprzeciętnie często powraca w katalogach, publikacjach i pracach magisterskich poświęconych tej tematyce. A dlaczego? Dlaczego książki polskie lub z Polską związane są ciekawsze od niemieckich? Nie potrafię podać żadnego powodu. Oczywiście poloników nie wymyślono po drugiej wojnie światowej. Był to konstrukt pozwalający Estreicherowi zakreślić jakoś i tak ogromne pole jego poszukiwań – trudno przecież zbadać cały świat. Tego narzędzia używano jednak następnie, by wyolbrzymić znaczenie polskiej kultury na przykład na Dolnym Śląsku, co równocześnie powodowało zaniedbanie niemieckiej kultury głównego nurtu jako, z niezrozumiałych dla mnie względów, mniej interesującej.

Czytelnik polski przyzwyczajony, że po polsku pisze się prawie wyłącznie o Polakach i tematach polskich, może wziąć mi za złe zarówno wybór osób, jak tematu, który mnie zafrapował. W moim jednak przekonaniu, inni ludzie, nie tylko Polacy, są też ludźmi. Tematem zaś książki była próba opisu pewnego, ludzkiego splotu losów”. Tak pisał Józef Mackiewicz w posłowiu do Sprawy pułkownika Miasojedowa, książki, której bohaterami są głównie Rosjanie. I ja myślę podobnie.

Znacząca kolejność języków w menu jednej z wrocławskich kawiarni (2014)
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz