A oto następna porcja argumentów na rzecz humanistyki. W
ostatnim poście pisałam o samym przedmiocie humanistyki – tj. o ludzkich wytworach.
Ich wartość czyni wartościową także wiedzę i naukę o nich. Dziś napiszę o
pozytywnych „skutkach ubocznych” tego typu aktywności.
Polemiści wypowiadający się przeciwko humanistyce reprezentują
najczęściej, choć nie zawsze w pełni świadomie, dość sprecyzowany światopogląd,
opierający się na utylitaryzmie i materializmie („Z czego będziesz żył?”, „Po co marnować na coś takiego pieniądze
podatnika?”, „Jakie wymierne korzyści
przyniesie to komukolwiek?”) z jego kryteriami ilościowymi („Może parę osób, i
to tylko specjalistów, przeczyta twój artykuł”). Kategoryczność niektórych
wypowiedzi wskazuje na to, że przyjmuje się je nieraz za dogmaty. Tymczasem są
to po prostu poglądy, jedne z wielu, tyle że obecnie dość rozpowszechnione.
Wartości takie jak prawda, dobro i piękno można
przeciwstawić materializmowi i utylitaryzmowi, o czym przypomina nie tylko
nauka zawarta w Biblii, ale także duża część filozofii europejskiej. Odrobina
refleksji wystarczy także, by zobaczyć, że zastosowanie kryterium ilościowego w
dziedzinie kultury nie przynosi pożądanych skutków. Wyraźne obniżenie poziomu kultury
popularnej, które dokonało się w Polsce po nastaniu gospodarki wolnorynkowej, pokazuje
to aż nadto dobitnie (oczywiście wolny rynek nie musi wykluczać dobrej kultury,
w tym wypadku daje się jednak zauważyć negatywną zależność). Symbolem tej nowej
rzeczywistości jest ciągnący się w nieskończoność serial, w którym bohaterowie
mogą rozmawiać w zasadzie tylko o uczuciach i codziennych problemach. Wszystko
inne – inteligentniejsze żarty, nawiązania do historii czy polityki, bardziej
wyraziste poglądy, przywołanie doświadczeń, których nie dzieliłaby większość najbardziej
przeciętnych ludzi – mogłoby wywołać spadek liczby widzów, narażonych na
niezrozumienie czegoś. W ten sposób konstruuje się również wiadomości, które
prawie nie dostarczają już merytorycznych informacji, mając wywoływać w
oglądającym głównie płytkie współczucie obok bezmyślnego śmiechu.
Sama obecność humanistów w społeczeństwie przypomina o
wartościach innych niż powszechnie przyjmowane. I nie chodzi tu o jakieś puste
deklaracje – humanista cierpliwie wybiera mniejsze, a często trudniejsze do
zdobycia zarobki (mam tu na myśli obecną redukcję etatów i system
grantowo-punktowy), w dodatku po to, by oddawać się czemuś „nieużytecznemu”. W
ten sposób ciągle podważa on wyżej opisany dogmat. Swoją pracą przypomina o
różnorodności ludzkich talentów, które dla dobra wspólnego powinny się rozwijać
w naturalnym dla siebie kierunku, a nie być tłumione przez stereotypowe
wyobrażenia o „dobrej pracy”. O różnych „darach” pisze najlepiej według mnie
święty Paweł w I Liście do Koryntian. Zamiast jego retorycznych pytań (1 Kor 12,
29) można by dziś postawić inne: „Czy wszyscy są lekarzami? Czy wszyscy są
biznesmenami? Czy wszyscy mają studiować prawo? Czy wszyscy mają założyć
fundację dobroczynną?”.
Najbardziej widoczny owoc antymaterialistycznego w gruncie
rzeczy wyboru humanistów stanowi praca dydaktyczna. W czasie studiów
doktoranckich wykonuje się ją nawet nieodpłatnie, często jednak z największym
zaangażowaniem – dla dobra sprawy. To kształtowanie intelektualne studentów nie
mogłoby być skuteczne, gdyby nie zajmowali się nim ludzie zawodowo oddani
myśleniu, czytaniu i pisaniu. Uczenie i uczenie się muszą iść ze sobą w parze.
Piszę tu oczywiście o pewnym ideale działalności
humanistycznej. Jeśli jednak działalność konowała, choć szkodliwa, nie skłania
nas do odrzucenia sztuki lekarskiej w całości, to i działalność niemądrych
humanistów nie powinna nastrajać nas źle do humanistyki w ogóle.
Ludzie ratujący dobra kultury pod okupacją hitlerowską powinni być wzorem dla dzisiejszych humanistów |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz